Nad przepaścią bezkresną,stałem z mieczem od krwi czerwony.Ziemia pod moimi stopami zroszona posoką mych wrogów.Tysiące stały przedemnął,ja gotowy powalić każdego z nich z osobna i zrzucić do morza stałem i czekałem.Widziałem swój pochówek,swój koniec z rąk bezbożnych.Jednak nie lękałem się...Każdy co spróbował swym mieczem zranić mnie,ten padał wnet.I wtem niebo rozbłysłó,a ja z okrzykiem na ustach.Skoczyłem na wrogów mych.Zginąć lub nie dla mnie nie ważne.Zabić,ziemię zrosić krwią.Polec w walce.Tak skończyć chcę...